Jak nauczyć dziecko angielskiego i go przy tym nie zamęczyć?
Jeśli chodzi o naukę języków obcych, a angielskiego w szczególności, jesteśmy w czołówce Europy. Serio. Na przykład, dla wydawnictw podręczników Polska jest idealnym rynkiem zbytu. Uczymy się od wczesnego dzieciństwa: kursy Helen Doron w przedszkolu to dla niektórych „absolute must”. W wieku zupełnie dojrzałym, lekcje Business English w korpo też są na porządku dziennym. Katujemy swoje dzieci zajęciami pozalekcyjnymi minimum dwa razy w tygodniu. I co ciekawe, znakomita większość z uczących się nigdy nie zaczyna mówić płynnie. Zatem, jak nauczyć dziecko angielskiego w sposób szybki, sprawny i skuteczny? Oto jest pytanie.
Temat jest mi znany od podszewki. Primo, sama nauczyłam się angielskiego, pomimo tego że nigdy nie mieszkałam za granicą. Secundo, po studiach nauczycielskich dobrych parę lat spędziłam ucząc w szkole i na kursach językowych. Tertio, jestem matką. I nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy płacę ciężkie pieniądze za kolejne kursy dla mojej córki i nic to nie daje. Postanowiłam więc wyciągnąć wnioski.
Co nie działa?
Moja teza będzie pewnie dla wielu z Was dość kontrowersyjna, ale uważam że POSYŁANIE DZIECKA MŁODSZEGO NIŻ 10-12 LAT NA STACJONARNE KURSY JĘZYKOWE NIE MA SENSU – szczególnie jeśli dziecko ma podstawowy, regularny kontakt z tym językiem w szkole.
OK, zgadzam się, że ma tam szansę nieco osłuchać się z akcentem i paru słówek też się nauczy. Jednak w większości przypadków korzyści są niewspółmierne do ponoszonych kosztów. Dlaczego? Dzieci w dużej grupie nie uważają. Dzieci przez wakacje zapominają. Dzieci, kiedy nie rozumieją, po prostu się wyłączają. A później skutek jest taki, że po 15 latach nauki, już jako dorośli, tkwią ciągle na poziomie średnio-zaawansowanym, a ich znajomość języka jest całkowicie bierna. To znaczy, rozumieją sporo, ale nie są w stanie wydusić z siebie słowa. Znacie to? Pewnie duża część z Was z autopsji. Gdzie przyczyna? W metodzie. Angielski w Polsce przeważnie nauczany jest w sposób całkowicie nieskuteczny.
Oczywiście, lektorzy są pełni dobrych chęci. Metoda komunikacyjna stosowana w podręcznikach w swoim założeniu obejmuje wszystkie umiejętności, a gramatyka wprowadzana jest zawsze w kontekście. Jednak, bez codziennego, intensywnego kontaktu z językiem, postępy pojawiają się bardzo powoli.
Jest też inny sposób
Żeby jednak pokazać Wam światełko w tunelu powiem, że znam też sporą ilość dorosłych, którzy językiem obcym posługują się całkiem sprawnie. Co znamienne, wielu z nich wcale nie uczyło się go od dzieciństwa. Co więcej, przeważnie prezentują rozkoszną ignorancję dla zasad gramatycznych i zupełnie im to nie przeszkadza. Jednak, po prostu mówią. Mówią i idzie im coraz lepiej.
I tak, w swojej karierze spotkałam gościa, który nauczył się angielskiego głównie słuchając tekstów piosenek. Każdą zasadę gramatyczną załatwiał sobie cytatem. Wiecie, np. „Wish you were here”, albo „Would you know my name, if I saw you in Heaven”?
Znam też takiego, który po dwóch latach nauki zaczął po angielsku prowadzić szkolenia biznesowe. Że już nie wspomnę o Donaldzie Tusku, który obiecywał „I will polish my English” sporo po pięćdziesiątce. A przy okazji całkiem zadowalająco przyswoił sobie również francuski. Ja sama rozumienie ze słuchu ćwiczyłam oglądając Eurosport i MTV. Szczęśliwie dla mnie, były wtedy dostępne tylko po angielsku.
Co więc działa?
Odpowiedź jest prosta. CAŁKOWITE ZANURZENIE. Dużo, dużo, dużo kontaktu z żywą mową, na każdym etapie zaawansowania.
Wracając więc do meritum:
Jak nauczyć dziecko angielskiego?
Przede wszystkim, zastanów się czy rzeczywiście jest sens inwestować w zajęcia grupowe z książką dwa razy w tygodniu. Jeśli masz w domu przedszkolaka lub młodego szkolniaka, zastanów się dwukrotnie. Zamiast tego pomyśl, jak otoczyć go językiem, żeby frazy i sformułowania ugruntowały mu się w świadomości. Może bajki i filmiki po angielsku? Może indywidualna zabawa z native speakerem? Piosenki i wierszyki powtarzane codziennie z rodzicami? Aplikacja na telefonie? Wytapetowanie domu karteczkami ze słówkami? – metoda skuteczna w każdym wieku, patrząc na znaną wszystkim świąteczną reklamę portalu Allegro 😉
Dla starszych dzieci, młodzieży i studentów, metodą nie do przecenienia jest wspomniane całkowite zanurzenie. Czyli, kursy językowe za granicą. Jestem przekonana, że jeśli jako rodzice pieniądze zaoszczędzone w ciągu roku na kursach zainwestujemy w dwutygodniowy wyjazd w środowisko, gdzie dziecko nie będzie miało innego wyjścia tylko zacząć angielskiego UŻYWAĆ, przyniesie to o wiele większe korzyści.
Jak takie kursy wyglądają? Sprawa jest prosta: nauka odbywa się dwutorowo. Po pierwsze więc, szkoła językowa, z zajęciami dopasowanymi do wieku, poziomu zaawansowania, a nierzadko i zainteresowań. Mamy więc szkoły – albo zajęcia – dla dzieci, młodzieży, dorosłych, kursy do egzaminów, Business English itd.
O niebo ważniejsze jest jednak to, co odbywa się poza zajęciami: mieszkanie w angielskiej rodzinie lub wielonarodowym akademiku, zwiedzanie, wydarzenia kulturalne i sportowe, zwykłe funkcjonowanie w anglojęzycznym otoczeniu. To co jest tu najważniejsze to właśnie całkowite zanurzenie. Czyli im mniej rodaków w okolicy, tym lepiej 😉 Pod tym kątem warto pomyśleć, czy mają to być kursy językowe w Londynie, czy może w trochę mniej popularnych wśród Polaków miejscach – takich jak Swanage, Hastings albo Torquay? Dostępne są też inne ciekawe opcje: Malta, Cypr lub nawet USA.
Dla kogo są te kursy?
Z oferty firmy ATAS wynika, że już ośmioletnie dziecko może skorzystać z takiego wyjazdu, w towarzystwie rodzica. Większość propozycji skierowana jest jednak do uczestników od 10 roku życia wzwyż, czyli takich, którzy na wyjeździe poradzą już sobie sami. A w tym celu, będą używać języka za przewodnika.
Oczywiście, „poradzą sobie sami” to kwestia umowna o tyle, że dzieci mają stałą opiekę i wsparcie zarówno ze strony organizatora, szkoły, jak i rodziny w której mieszkają. Tak więc, nie ma mowy żeby w sytuacji kryzysowej pozostały bez pomocy.
Abstrahując od sposobu nauki, jedno jest pewne: nikt nie jest w stanie przełamać naturalnej bariery przed mówieniem w obcym języku jeśli nie ma prawdziwej motywacji. Taką mogą być kontakty z rówieśnikami z innych krajów, chęć zrozumienia filmów, muzyki lub gier, a później wymarzona praca gdzie bez angielskiego ani rusz. I zapewniam Was, długie godziny spędzone w dzieciństwie nad podręcznikiem tylko minimalnie ułatwiają tu sprawę.
Więc nade wszystko droga Mamo, wyluzuj. Ucz dziecko otwartości, komunikatywności, ciekawości dla drugiego człowieka, pewności siebie i akceptacji dla własnych błędów. W nauce języka perfekcjonizm przeszkadza szczególnie. Ukierunkuj jego energię na wartościowe anglojęzyczne gry, programy TV i filmy. Wysyłaj je tam, gdzie będzie zmuszone mówić i słuchać. Szukaj cudzoziemców w Waszym otoczeniu. Kiedy będzie gotowe, pozwól mu podróżować. Reszta wydarzy się sama 🙂